7 grudnia 2016

2. Poznaj moją rodzinę

Dzień dwudziesty trzeci grudnia nadszedł szybciej niż Sam by się tego spodziewał. Niż Sam by tego chciał. Wciąż, oczywiście, targały nim wątpliwości, kilkakrotnie rozważał zerwanie umowy i upozorowanie własnej śmierci, ale na planach się skończyło. Pięć dni to przecież nie tak dużo, prawda? Pięć dni i po wszystkim, wróci do swojego nudnego, samotnego życia nauczyciela i będzie miał spokój na rok.
Roztaczającą się przed nim piękną wizję wolności zasłonił jednak wielki znak zapytania – co, jeśli rodzice odkryją ich spisek? Jego desperackie zachowanie z pewnością sprawi, że poczują się… Rozczarowani? Zażenowani? Rozbawieni tą niefortunną sytuacją? Przerażeni, że goszczą pod swoim dachem całkowicie obcą osobę? Zdegustowani pomysłem swojego nie mogącego znaleźć miłości syna?
Dlaczego życie pełne było komplikacji…
Siedział w Starbucksie znajdującym się najbliżej uniwersytetu, w którym wykładał, ponieważ to właśnie tam umówił się z tym całym Lucyferem w celu zapoznania się i uzgodnienia planu działania. Mieli wyruszyć od razu. Nie czekała ich długa podróż, bo zaledwie trzy godziny dzieliły Sama od domu w Kansas, ale zważywszy na okoliczności i ludzi, tak jak on, wracających na święta do rodzin, ich eskapada mogła się nieoczekiwanie przedłużyć.
Rozgrzewając zmarznięte dłonie poprzez oplatanie ich wokół kubka z kawą, wpatrywał się nieobecnym wzorkiem w duże okna. Zastanawiał się nad tym, co zrobi w przyszłym roku. Miał przyjść sam? Miał znaleźć inną ofiarę? Czy może ponownie zadzwonić do tej przeklętej firmy i poprosić o uczestnictwo Lucyfera w jego spisku? Och, nie przesadzając, prawdopodobnie do tego czasu kogoś sobie znajdzie. Jakąś miłą panią lub miłego pana. A gdyby tak dać szansę Gadreelowi? Charlie raz czy dwa rzuciła mimochodem, że członek personelu medycznego wpatruje się w niego jak w obrazek, gdy ten zajęty jest swoimi sprawami. Może to nie takie głupie? Sam nie wiedział wiele na jego temat. Nie wiedział, czy chciał wiedzieć.
Rozbolała go głowa.
– Sam?
Czyjś głos wyrwał go z przemyśleń. Uniósł wzrok na mężczyznę stojącego przy fotelu po drugiej stronie stolika i naprawdę się ucieszył, że w tej chwili siedział, bo gdy tylko ujrzał niebieskie oczy, jasne włosy i równie jasny zarost, jego nogi nagle odmówiły mu posłuszeństwa. Nigdy wcześniej nie widział tak zdumiewająco przystojnego faceta, z tak idealnie skrojonymi ustami, które… właśnie się poruszały. Skup się, Sam!
– ... No i potem zostało mi pół ciasta, no nie, to ze stopą wciąż w pralce próbowałem ugasić ten cholerny pożar. Więc wybacz.
– Sam.
Sam wstał z krzesła z prędkością światła, potykając się o swoją torbę, i wyciągnął dłoń w geście przywitania, lecz skończyło się to lądowaniem na ciele mężczyzny, który złapał go w ostatnim momencie.
– Spokojnie, tygrysie. – Facet uśmiechnął się lekko.
– Sam – powtórzył.
– Wiem, dostałem twoje zdjęcie. Lucyfer.
Lucyfer uścisnął jego dłoń i wtedy Sam poczuł, jakby uniósł się kilka stóp nad ziemią, a wszyscy w pomieszczeniu nagle wyparowali i został tylko Lucyfer i jego silna dłoń.
– Usiądziesz? – zapytał Sam, przypominając sobie o istnieniu manier. – Chcesz kawę? Od czego zaczynamy?
– Baltazar wspominał, że możesz być trochę zestresowany, ale nie sądziłem, że aż tak. – Lucyfer usiadł. Sam również. – Dzięki, po kawie mnie trochę nosi, a chciałbym zrobić dobre pierwsze wrażenie.
– Chcesz porozmawiać o dobrym pierwszym wrażeniu? – parsknął Sam, nawiązując do sytuacji sprzed dwóch minut.
Lucyfer zaśmiał się głośno, wcale nie prześmiewczo, i był to piękny śmiech. Sam chciał go usłyszeć jeszcze raz.
Wyglądał młodo, jak na trzydziestolatka, jedynie gęsty zarost i delikatny ślad zmarszczek na czole i wokół oczu świadczył o jego wieku. Rozpiął guziki czarnego płaszcza, ujawniając kryjącą się pod spodem białą koszulę w malutkie, czarne kropki.
– A no bez przesady, zawsze mogło być gorzej. Nikomu nie stała się krzywda i to się liczy.
– Co racja, to racja.
Zapadła cisza. Niezręczna, warto dodać. Świąteczne piosenki rozbrzmiewały z głośników, życie toczyło się swoim tempem, a Sam patrzył na Lucyfera, a Lucyfer na Sama. Sam nie wiedział, co zrobić z twarzą.
– Więc…
– Więc… – powtórzył Lucyfer. – O której ruszamy? – dodał po chwili.
– Najlepiej zaraz.
– Okej.
Znów cisza.
Co teraz?
– Um… Skąd jesteś?
– Z Kalifornii. A ty?
– Z Lawrence, Kansas.
– I to tam jedziemy?
– Tak.
Sam miał ochotę się spoliczkować. Musieli udawać parę w obecności członków jego rodziny, a on nawet nie potrafił udawać normalnego przedstawiciela ludzkiego gatunku na osobności. Nie wiedział, o czym miał z nim rozmawiać, jak się zachowywać, co mógł zrobić, a czego nie. Jak bardzo miał się w to zaangażować?
– Widzę, że coś cię dręczy – zaczął w końcu Lucyfer – i podejrzewam, że ma to związek z naszym związkiem.
– Aż tak to widać?
– Aż tak. I jeśli chcemy, żeby to wypaliło, musisz się rozluźnić i poczuć bardziej komfortowo w moim towarzystwie. Spokojnie, ja nie gryzę. – Uśmiechnął się pokrzepiająco. – Chyba, że chcesz, żebym to zrobił, w takim razie to co innego.
Sam zaczerwienił się idiotycznie.
– Obejdzie się bez gryzienia.
– Po prostu udawaj, że mnie kochasz i wszystko dobrze pójdzie, ja o to zadbam.
Z tym raczej nie będzie problemu – pomyślał Sam.
– Zaufam profesjonaliście.
– To może od początku. Imiona, które muszę zapamiętać.
– Będą tam tylko moi rodzice, mój brat i jego mąż.
– Twój brat ma męża? – spytał Lucyfer. – To się twoim rodzicom trafiło.
– Można tak powiedzieć – powiedział słabo.
– Dobra, gdzie się poznali?
– Mój brat, Dean, jest policjantem, a Benny pracuje w piekarni. Cztery lata temu zmienili Deanowi przydział, przez co wylądował na kilka miesięcy na Manhattanie i pierwszej nocy uznał, że jest głodny, czyli jak zawsze, więc udał się w poszukiwaniu jakiejś otwartej knajpy. Ale wszystko było zamknięte. Oprócz małej piekarni na rogu.
– Ooo – rozczulił się Lucyfer i przysunął bliżej Sama, opierając łokcie na stoliku, a podbródek na złączonych dłoniach.
– Ta – parsknął Sam. – Skończyło się, jak się skończyło. Co roku wyjeżdżają do Francji, do rodziców Benny'ego i to jest bardzo ważne, bo moja matka, Mary, próbuje ubłagać mojego ojca, Johna, by tam pojechali, chociaż na tydzień. Rodzice Benny'ego i nasi spotkali się tylko raz, na ich ślubie, i mama nie może sobie wybaczyć, że tak rzadko się widują. Oczywiście ojciec nie chce się zgodzić, bo boi się latać, zupełnie jak Dean.
– A ty?
– Co ja?
– Boisz się latać?
– Nie. Rzadko latam, wykładam na uczelni i nie prawie w ogóle nie mam styczności z samolotami.
– Okej. Kto był twoim pierwszym chłopakiem?
– Słucham? – zdziwił się Sam.
– No wiesz, szkolne miłości, podboje łóżkowe. I nie wstydź się, do cholery, nasz związek musi być wiarygodny!
Sam pokręcił głową.
– Czemu się na to zgodziłem...
– Weź przestań, fajnie będzie. No, to w kim się kochał mały Sammy?

~*~

Dalszą rozmowę przenieśli w bardziej ustronne miejsce, a mianowicie do samochodu Sama.
Lucyfer swój bagaż wrzucił do bagażnika, a nie było tego wiele. Wyjaśnił to tym, że Sam, jako jego wspaniałomyślny chłopak, będzie mu pożyczał swoje ubrania i Sam musiał przyznać, że brzmiało to całkiem przekonująco. Zaraz po tym przyszła myśl o Lucyferze w jego ubraniach. Starał się nie okazywać swojej ekscytacji.
Ruszyli do Kansas.
– Więc jak to było? – spytał Lucyfer, zmieniając stacje w radiu.
– Co dokładnie?
– Pierwszy chłopak.
Sam zwlekał z odpowiedzią. Miał nadzieję, że Lucyfer zapomniał o tym dość krępującym dla niego temacie, jednak okazało się, że wszechświat go nienawidził i postanowił nie ułatwiać mu życia. Ale musiał podzielić się z nim tymi szczegółami na wypadek przesłuchań ze strony Mary i Deana.
– Nie było pierwszego chłopaka.
– Jak to?
– No tak to, nigdy nie byłem z żadnym facetem.
– Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że jesteś...
Nie, nie jestem. – Wściekłe rumieńce oblały jego twarz. – Miałem kilka dziewczyn, ale nam nie wyszło. Jakoś nie czuję się...
– Dobra, rozumiem, nie musisz się tłumaczyć. Też to przerabiałem. – Chwilowa cisza. – Czyli jestem pierwszym kolesiem, którego przedstawisz rodzicom?
– Na to wychodzi.
– Stary, to duża odpowiedzialność. Ale spokojnie, jestem tak zajebisty, że się nie zorientują.
– Naprawdę ci dziękuję. Nie zniósłbym kolejnych świąt spędzonych na wysłuchiwaniu docinek Deana. I propozycji matki.
Jechali w milczeniu przez dwadzieścia mil. Lucyfer zapewne przyswajał sobie informacje o nim i o jego rodzinie, wymyślając scenariusze rozmów, planując przebieg przyszłego tygodnia. Sam mocno zaciskał palce wokół kierownicy, chcąc w jakikolwiek sposób odegnać od siebie nieprzyjemne myśli. Lucyfer go onieśmielał. Był przystojny, fakt, ale to nie to sprawiało, że Sam odwracał wzrok. Sam tak dokładnie nie rozgryzł jeszcze co to tak właściwie było, lecz obiecał sobie, że nie spocznie, póki do tego nie dojdzie.
Lucyfer poprosił go, by wstąpili po drodze do sklepu, co Sam z chęcią uczynił. Gdy Lucyfer zamknął za sobą drzwi, Sam westchnął tak głośno, że aż szyby się zatrzęsły. Mamrocząc pod nosem „Boże, Boże, Boże”, wybrał numer do Charlie. Nie musiał długo czekać.
– Tak?
– Charlie, co mam robić? – zapytał, oddychając szybko.
– Sam? Wszystko w porządku?
– Nie. Lucyfer właśnie poszedł do sklepu i nie mam dużo czasu. Jak mam się zachowywać? Mam się do niego jakoś specjalnie zwracać? „Kochanie”? – Z trudem przeszło mu to przez gardło. – „Misiu”? Boże, a co, jeśli on teraz ucieknie? W sumie zostawił tu swoją torbę… Może jest fałszywa? Boże, to na pewno bomba...
– Po pierwsze się uspokój, robisz z tego niepotrzebną aferę. Jaki on jest?
Sam wziął dwa głębokie wdechy dla opanowania nerwów
– Wydaje się normalny.
– A może trochę więcej konkretów? – Sam oczami wyobraźni widział zmrużone oczy Charlie.
– Jest miły. Zachowuje się, jakby nie było w tym nic dziwnego.
– I ty powinieneś tak zrobić. Przestań się tak stresować, bo państwo Winchester wam nie uwierzą, a nie na tym ci zależy.
– O czym mam z nim rozmawiać przy rodzicach albo przy Deanie?
– Lucyfer z pewnością ma wprawę w improwizowaniu.
– Ale ja nie mam – jęknął Sam przeciągle.
– Posłuchaj, musisz po prostu traktować go jak przyjaciela, skoro traktowanie jak chłopaka przychodzi ci z trudem. Jeśli go lepiej poznasz, przestanie być nieznajomym i ta bariera, którą teraz wokół siebie budujesz, powoli zacznie się kruszyć.
– Nigdy nie byłem z facetem – powiedział, uważnie wpatrując się w drzwi Walmarta.
– Ja byłam kilka razy, nie polecam.
– Dzięki, nie pomagasz…
– Myślisz, że czymś się to różni? Facet, dziewczyna, to nie ma znaczenia. Jesteś z kimś, z kim chcesz być, z osobą, a nie z obudową zrobioną z mięsa i skóry.
– Coś w tym jest, ale i tak brzmi to obrzydliwie. O Boże, wraca. Odezwę się… chyba wkrótce. Sam nie dam rady.
– Tylko postaraj się nie umrzeć na zawał.
– Nic nie obiecuję. Wesołych świąt.
– Wesołych świąt, Sam. Powodzenia.
Odłożył telefon w momencie pojawienia się Lucyfera na siedzeniu pasażera.
– Te kolejki… Tragedia – mruknął Lucyfer. – Można tu palić?
– Palisz?
– Niestety. Ale co zrobisz, nałóg to nałóg.
– Nie, wolałbym nie. To nowe auto i…
– Spokojnie, Sam, przecież mogę wyjść, nie ma problemu.
– Okej. Okej.
Wyciągnął kluczyk ze stacyjki.
– Co robisz? – spytał Lucyfer.
– Nie będziesz sam stał na tym mrozie.
– Wiesz, że nie musisz tego robić?
– Ale chcę.
Lucyfer przyglądał mu się przez chwilę lub dwie, a następnie wzruszył ramionami i wyszedł z czarnego sedana, zamykając drzwi ostrożniej niż poprzednio. Wyciągnął zmiętą paczkę z kieszeni i trzęsącymi się dłońmi odpalił równie zmiętego papierosa.
– Zanim zapytasz, warto.
– Jak mówiłeś; nałóg to nałóg – powiedział z uśmiechem.
– Więc jaki masz stosunek do papierosów? Nakłaniasz mnie do rzucenia, bo nie lubisz całować się z popielniczką? – zażartował Lucyfer, starając się wydmuchiwać dym tak, by nie leciał on w stronę Sama.
– Nie, nie przeszkadza mi to.
– No proszę, pierwszy raz mi się trafia ktoś, kto nie ma nic przeciwko. Aż cię chyba zatrzymam – zaśmiał się lekko.
Sam przełknął ślinę.
– Uważaj, bo niedługo nie będziesz miał wyjścia – odpowiedział, chcąc stworzyć pozory, że komentarz Lucyfera wcale nie zbił go z tropu. – Tylko nie pal w domu moich rodziców, matka ma awersję do tytoniu.
– Zapamiętam. Opowiedz mi o niej. Co lubi gotować, z czego słynie jej kuchnia, ulubiony serial.
I tak im minęła reszta podróży. Sam mówił o Mary, o jej miłości do książek Dickensa, o tym, z jaką troską zajmowała się nim i Deanem w dzieciństwie, jak odkrajała im skórki od kanapek, o tym, że potajemnie nauczyła się strzelać. Mówił o Johnie i jego samochodowej pasji, o drużynie, której całe życie kibicował, o jego ojcu, który pewnego dnia zniknął, co sprawiło, że John obiecał sobie być w życiu swoich synów, być z nimi i uczestniczyć w każdym ważnym dla nich wydarzeniu. Mówił o tym, jak zazdrościł Deanowi uczucia łączącego go z Bennym. Mówił, że od zawsze chciał mieć psa, ale zważywszy na uczulenie Deana na sierść skończyło się na marzeniach.
Otworzenie się przed Lucyferem okazało się niemożliwie wręcz łatwe. Facet najwidoczniej chciał słuchać, a przynajmniej sprawiał takie wrażenie, bo ciągle wtrącał coś od siebie i pytał o rzeczy nie mające żadnego związku z ich układem. Sam w końcu zaczynał się czuć mniej skrępowany w towarzystwie Lucyfera, nawiązywał z nim nić porozumienia. Z wiru rozmowy wyciągnął go dopiero widok czarnej Impali.
Nie mógł uwierzyć, że już dojechali i że spędził prawie trzy godziny na wymianie życiowych anegdotek z Lucyferem. Prawie trzy godziny! Spojrzał na zegarek. Trzecia dwadzieścia po południu.
– Szybko minęło, no nie? – spytał Lucyfer, odpinając pasy.
– Trochę za szybko – odpowiedział ze zmarszczonymi brwiami. – Zazwyczaj droga tutaj ciągnie mi się niemiłosiernie.
– No popatrz, jak dobrze, że na mnie trafiłeś. – Lucyfer uśmiechnął się szeroko. – To co, idziemy?
– Chyba nie mamy wyjścia.
Lucyfer wyciągnął czapkę, szalik i rękawiczki z kieszeni płaszcza i wysiadł z auta. Sam natomiast otworzył bagażnik. Wkrótce po tym, obładowani torbami, ruszyli do drzwi.
– Gotowy? – spytał Lucyfer.
– Tak. A przynajmniej tak mi się wydaje.
– Nie może ci się wydawać, musisz mnie kochać. Chwila.
Lucyfer zatrzymał się w połowie dróżki prowadzącej do ośnieżonego ganku. Sam również stanął.
– Co?
– Nie „kupiłem” im żadnych prezentów.
– Ja kupiłem.
– Ale sobie znalazłem zaradnego chłopaka. – Lekko szturchnął Sama łokciem. – No dobra, idziemy, nic nie widzę przez ten śnieg i na osiemdziesiąt trzy procent zdążyłem sobie coś odmrozić.
Stanęli przed drzwiami i spojrzeli na siebie, po czym oboje kiwnęli głową i weszli do środka.
Przedstawienie czas zacząć.
Od progu przywitał ich cudowny zapach wszelakich przypraw, świątecznych ciasteczek, pierników i wiele głosów dobiegających z kuchni.
Wrzesień. Biblioteka. Wrzesień. Biblioteka. Wrzesień. Biblioteka.
Torby położyli na podłodze. Sam zdjął płaszcz, a następnie pomógł Lucyferowi zdjąć jego i zawiesił przemoczone ubrania na wieszaku. Teraz dopiero mógł przyjrzeć się swojemu „chłopakowi” i pomyślał sobie, chłonąc muskularną sylwetkę kryjącą się pod elegancką koszulą, że nie miałby nic przeciwko budzić się codziennie do takich widoków.
Stop. Nie mógł tak myśleć. Za cztery dni każdy rozejdzie się w swoją stronę. To był udawany związek. Lucyfer przyjechał tu tylko dla pieniędzy.
Odetchnął głęboko i potrząsnął głową.
Lucyfer na powrót schował czapkę, szalik i rękawiczki do kieszeni płaszcza, po czym zdjął buty i odstawił je w kąt. Sam z niechęcią zauważył, że lucyferowe spodnie nie pozostawiały wiele wyobraźni. Z boleśnie bijącym sercem udał się z Lucyferem do kuchni, gdzie najprawdopodobniej wszyscy się znajdowali. W ostatnim momencie Lucyfer oplótł palcami dłoń Sama.
Nie sądził, że jego serce było w stanie bić jeszcze szybciej.
– No proszę, kogo moje piękne oczy widzą – powiedział Dean na wstępie.
Rozmowa ucichła. Mary odwróciła się na pięcie i widząc swojego młodszego syna aż upuściła nóż, którym obierała marchewki. Jej wzrok na ułamek sekundy powędrował ku ich złączonym dłoniom.
– Sam! Nareszcie! Już się bałam, że nie przyjedziesz!
Odwiązała swój fartuszek i prawie rzuciła się na Sama, dlatego Lucyfer puścił jego dłoń i odsunął się nieco.
– Ale masz zimną twarz. Przyznaj się, znowu chodziłeś bez czapki?
– Dziwisz mu się? Jeszcze by sobie fryzurkę popsuł – sarknął Dean, próbując się wyswobodzić z objęć Benny'ego, by wstać i powitać brata.
Gdy w końcu uwolnił się z ramion matki, zaatakowały go ramiona Deana.
– Dobrze, że przyjechałeś. Nie ma kto odśnieżyć wjazdu.
– Też się cieszę, stary.
Następnie przywitał się Benny, komentując, jak co roku, że na tym całym uniwersytecie chyba go nie karmią i że za niedługo byle wiaterek zdmuchnie go z powierzchni ziemi. Sam jak zwykle przewróci oczami, Mary jak zwykle przyzna Benny'emu rację, a John jak zwykle stanie w obronie Sama.
– Sam, może byś nas tak przedstawił? – zwróciła uwagę Mary, patrząc znacząco na opierającego się o framugę drzwi Lucyfera.
– No tak, wybaczcie. Wszyscy, to jest Lucyfer. Lucyfer – popatrzył mu w oczy – poznaj wszystkich.
– A co się stało z tą blondynką?
– John! – krzyknęła Mary.
Sam uśmiechnął się, zażenowany.
– Wypaliliśmy się.
– Najmocniej przepraszam za mojego męża, nigdy nie miał wyczucia czasu. Miło nam cię poznać, Lucyferze.
Lucyfer ukłonił się i pocałował dłoń Mary.
– To ja jestem zaszczycony, mogąc was w końcu poznać. Zwłaszcza panią, Sam tyle mi o pani opowiadał, że czuję się, jakbyśmy się znali praktycznie od zawsze.
Mary zarumieniła się po same koniuszki uszu.
– Och, przestań z tymi formalnościami. Jestem Mary.
Lucyfer uśmiechnął się promiennie i przedstawił się Deanowi, a potem Benny'emu. Dean przyglądał się Lucyferowi uważnie, co nie umknęło uwadze Sama.
– A to jest John – powiedziała Mary.
Przyciągnęła męża za rękaw koszuli i postawiła przed Lucyferem.
– Witam.
– Mhm.
Kwiecistą wymianę zdań przypieczętowali męskim uściskiem dłoni.
– Dean, pomóż bratu i jego uroczemu chłopakowi zanieść bagaż na górę.
– Sammy jest już duży, chyba sobie poradzi?
Wystarczyło jedno spojrzenie ich matki, by Dean w przeciągu dwóch sekund znalazł się na schodach ze wszystkimi torbami.
– Lucyfer, zostań z nami, zrobię ci kawy.
– Z przyjemnością, dziękuję.
Sam poszedł za bratem i przejął na siebie część ciężaru. Gdy znaleźli się w jego starym pokoju i odłożyli walizki na łóżko, Dean zamknął za sobą drzwi.
– Dobra, co to za szopka? – spytał z uniesioną brwią. Samowi serce podeszło do gardła. – Od kiedy niby jesteś gejem?
– Co to w ogóle za pytanie? Mam ci się tłumaczyć z mojej orientacji?
– Przyznasz, że to mało prawdopodobne, byśmy oboje byli gejami.
– A może jestem bi? Hm, co ty na to?
Dean wydął usta.
– I ja bym nie zauważył, ta?
– Widocznie świetny ze mnie aktor.
Modlił się w duchu, by Dean dał mu spokój. Ten koleś miał detektor kłamstwa w głowie, nie potrafił wciskać mu kitu, gdy był przyparty do ściany! Boże. Ciekawe, jak radził sobie Lucyfer... Oby lepiej.
– Mam was na oku – zagroził jedynie Dean.
– Tylko nie wczuwaj się za bardzo, bo Benny będzie zazdrosny.
Dean wyszedł z jego pokoju, zostawiając go sam na sam z mętlikiem w głowie. Opadł bezradnie na łóżko i położył się między swoją torbą a torbą Lucyfera, zakrywając twarz dłońmi.
Po chwili poderwał się z prędkością światła i ogarnął wzrokiem swoje łóżko. Swoje stosunkowo małe łóżko. W którym miał spać z Lucyferem. Przez cztery noce. Otworzył okno i wychylił się lekko, chcąc w ten sposób pozbyć się czerwonych rumieńców z twarzy i szyi. Nie przemyślał wszystkich aspektów ich udawanego związku...
Zszedł na dół, przysłuchując się toczącym się w kuchni rozmowom.
– Musisz nam wybaczyć, ale Sam nic o tobie nie wspominał. Gdzie pracujesz?
– W bibliotece w Missouri. Jestem naprawdę zdziwiony, że poznałem Sama dopiero we wrześniu, ktoś mógłby pomyśleć, że nasze ścieżki splotą się trochę wcześniej, patrząc na jego pracę.
– Bibliotekarz, świetnie! To znaczy, że możesz mi polecić jakąś ciekawą lekturę?
– Ależ oczywiście, nawet całe mnóstwo.
– A na sporcie też się tak znasz? – spytał John ponuro.
– No niestety sport nigdy nie był moją mocną stroną.
– Nareszcie nie jestem sam – wtrącił z rozbawieniem Benny.
– Słyszałem, że prowadzisz własną działalność?
– Mam nadzieję, że w samych superlatywach?
– Wyłącznie.
Później każdy rozmawiał z każdym i Sam nie potrafił wyłowić poszczególnych urywków, w których to Lucyfer był dopuszczony do głosu, dlatego wszedł do kuchni.
– Koniec tych ploteczek, wracamy do pracy. Dean, idź na strych po światełka. Sam, podjazd faktycznie potrzebuje odśnieżenia. Benny i Lucyfer pomogą mi przy kolacji. – John, korzystając z powstałego zamieszania, ukradkiem wymknął się do salonu, by oglądać telewizję. – Lucyfer, może cydru? Upiekłam już część ciasteczek, częstuj się.
– Co to za sprawiedliwość? – oburzył się Dean.
– Objadasz się nimi od jedenastej – powiedział Benny i poklepał Deana po brzuchu. – Może wystarczy?
Dean chwycił dłoń Benny'ego i odsunął ją od siebie, ale mimo to pocałował go w usta.
O Boże. Czy on też będzie musiał całować Lucyfera?
– Nie chcesz się przebrać? – spytała Mary. – Tak elegancka koszula nie może się zmarnować przy tłuczonych ziemniaczkach.
– To dobry pomysł. Sam, słońce, pokażesz mi drogę? – powiedział to w taki sposób, jakby robił to miliony razy, jakby zwracali się tak do siebie na co dzień.
Sam był mu skłonny uwierzyć, a co dopiero jego rodzina.
– Oczywiście.
Sam omal co nie podskoczył, gdy Lucyfera objął go w pasie i przyciągnął blisko siebie.
– Sam! – zawołała za nimi Mary.
– Tak? – spytał niepewnie, patrząc z przerażeniem na Lucyfera.
– Łopata jest w garażu!
– Pamiętam!
Za zamkniętymi drzwiami pokoju, Sam odetchnął z ulgą, a Lucyfer zaśmiał się głośno.
– Sam, przecież wiesz, że musimy się dotykać. Jak para. Chyba, że nie lubisz kontaktów fizycznych, w takim razie nie ma sprawy.
– Nie! Um, nie. Tylko się tego nie spodziewałem.
– Mogę za każdym razem pytać, jeśli sobie tego życzysz. Będę szanował twoje warunki.
– Nie musisz. Ale dziękuję.
– To ty? – spytał Lucyfer, podchodząc do szafki z postawionymi na niej oprawionymi zdjęciami.
– Tak. Nie komentuj, wiem, że byłem gruby.
Uśmiech Lucyfera mógłby rozświetlić najmroczniejszą noc.
– Jaki dziubulek! I te dołeczki!
Sam wziął do ręki zdjęcie, które oglądał Lucyfer. Nie potrafił powstrzymać własnego uśmiechu. Miał siedem lat, gdy John zrobił to zdjęcie i wiązała się z nim cała masa wspomnień – podczas zabawy z Deanem wybił cztery zęby, a mimo to uśmiechał się niczym najszczęśliwsze dziecko na całym bożym świecie. Dean wspiął tego pamiętnego dnia na największe drzewo w ich ogródku, w którego gałęzie zaplątał się latawiec Sama, i zdjął kolorową zabawkę młodszego brata. Sam tak bardzo się ucieszył z odzyskanego latawca, że z radości zaczął biegać między niższymi drzewkami, ale wtedy usłyszał krzyk Deana i przez przypadek dobił do jednej z choinek, pozbawiając się tym samym zębów. Gałąź, na której stanął Dean złamała się pod jego ciężarem, lecz na szczęście zdążył się złapać innej, solidniejszej gałęzi. Tego dnia Sam zrozumiał, że nie żaden Thor, nie Kapitan Ameryka, nie Batman – to właśnie Dean był jego najlepszym superbohaterem, gotowym do poświęcenia własnego zdrowia dla jego dobra.
Odstawił zdjęcie. Lucyfer zagwizdał z podziwu.
– Dużo tych dyplomów.
– Trochę się zebrało.
– Widzę, że lubisz historię.
– Wiele można się od niej nauczyć. Pokazuje, jakich decyzji nie należy podejmować.
– Wiesz, czasem jednak trzeba zostawić przeszłość za sobą, by dać szansę przyszłości.
– Z tym argumentem nie mogę się kłócić.
– Tutaj śpimy? – Lucyfer zmienił temat.
– Jak chcesz to mogę spać na dole, w pokoju gościnnym.
– I jak to wytłumaczysz Mary? – Założył ręce na piersi.
– Hm... Pójdę tam, gdy wszyscy będą spali i wrócę tu wcześnie rano? – dokończył słabo.
– Ktoś w nocy może cię przyłapać. Mogę spać na podłodze, nie ma problemu.
– A właśnie, że jest problem. Jesteś gościem, myślisz, że pozwolę ci spać na podłodze?
– Więc zostaje nam łóżko. Wstydzisz się? – spytał figlarnie.
Tak.
– Nie. Ale jak sam widzisz, nie jest duże, będzie nam niewygodnie.
– Poradzimy sobie.
Lucyfer zaczął odpinać guziki koszuli.
– Um… To ja już… pójdę...
– Proszę cię, widziałeś mnie nago setki razy. – Zaśmiał się.
Tego moja mama nie musi wiedzieć. – Sam zakrył oczy, gdy koszula jego „chłopaka” wylądowała na łóżku. – Masz coś swojego, czy pożyczyć ci którąś z moich starych koszul?
– Tak od razu chcesz sygnalizować wszystkim, że jestem twój? Aleś ty władczy, taki mi się podobasz.
Jęk boleści Sama zmieszał się ze śmiechem Lucyfera. Postanowił ukrócić swoje cierpienie i iść odśnieżyć ten cholerny podjazd.

~*~

Grudniowe powietrze skutecznie ostudziło jego piekącą twarz. Nie pamiętał, kiedy ostatnio tak bardzo i tak często się czerwienił, czuł się jak nabuzowany hormonami nastolatek! A Lucyfer wcale nie ułatwiał mu życia. Na pierwszy rzut oka widać było, że wprawianie go w zakłopotanie sprawiało Morningstarowi przyjemność.
Pieprzony dupek!
Cztery dni. Jeszcze tylko cztery dni.

~*~

Po odśnieżeniu podjazdu z radością przyjął od Lucyfera szklankę grzanego piwa. Umyślnie lub nie, Sam nie miał zamiaru wnikać, Lucyfer przejechał kciukiem po wierzchniej stronie zmarzniętej dłoni Sama, i jeśli Sam miał być szczery, to wystarczyło do rozgrzania go do, najwidoczniej, permanentnej czerwoności. Nie mógł również nie zauważyć, że Lucyfer bez pardonu paradował w jednej z jego flanelowych koszul. Jasnowłosy facet mrugnął do niego kokieteryjnie. Sam zmrużył złowieszczo oczy.

~*~

Po sytej kolacji wszyscy rozeszli się do swoich pokojów. Sam tej chwili obawiał się najbardziej, bowiem na myśl o spaniu w jednym łóżku z obcym mężczyzną znów zaczynał się denerwować. Z takimi sytuacjami Sam nie był zaznajomiony. Nie chciał obudzić się ze wzwodem przyciśniętym do pleców Lucyfera – umarłby z zażenowania i nie potrafiłby mu spojrzeć po takim incydencie w twarz.
Najpierw do łazienki poszedł Sam, w której spędził ponad pół godziny. Wcale nie uciekał. Wcale nie unikał konfrontacji. Najzwyczajniej w świecie zmęczył się odśnieżaniem, a ciepła woda skutecznie pozwalała mu się zrelaksować i odpocząć. Oczywiście w łóżku także dało się odpoczywać, jednak tu było mu lepiej. Zdecydowanie.
Westchnął.
Nie mógł się chować w nieskończoność. Pora stawić czoło Lucyferowi.
Gdy wrócił do pokoju, zastał Lucyfera na przyglądaniu się jego starym zdjęciom, z dziwnym wyrazem twarzy. Ten, przyłapany na gorącym uczynku, natychmiast odstawił ramkę, zebrał swoje rzeczy i skierował się do łazienki.
– Drugie drzwi po lewej… – mruknął za nim Sam.
Zmierzył łóżko wzrokiem. Dwie poduszki, jedna kołdra – standard. Postanowił znaleźć dodatkowy koc, by przynajmniej nie musieli się szarpać w nocy.
Nie znalazł.
Dlaczego nie był zdziwiony?
Na pewno Dean i Benny wszystkie zabrali w celu zbudowania wygodnego i przytulnego gniazdka, w którym mogli się miziać. Ten widok wyrył się na jego siatkówkach...
Lucyfer otworzył drzwi po niespełna dziesięciu minutach, roztaczając wokół siebie zapach jego szamponu i jego mydła.
– Czy to mój szampon i mydło?
– Tak. Przecież jesteśmy razem i dzielimy się wszystkim. Sam, Sam, Sam. – Zacmokał. – W tym domu nie ma już Sama ani Lucyfera. Jest... Samifer.
– A–cha. Jasne. Moje ubrania, moje kosmetyki, moje łóżko... Coś jeszcze?
– Twoja miłość – powiedział dramatycznie, kładąc dłoń na sercu. – Wtedy będę miał wszystko.
Sam parsknął pod nosem. Lucyfer podszedł do niego i przyłożył dłoń do czoła, po czym rzucił się na łóżko z westchnięciem damy w opresji.
– No, chodźże tutaj, też jestem zmęczony – wymamrotał trzydziestolatek, zwijając się pod kołdrą w kłębek.
Sam niepewnie usiadł na krawędzi łóżka, a następnie położył się obok Lucyfera i zamknął oczy.
– Sammy?
– Słucham.
– A ty boisz się ciemności?
– Czemu pytasz?
Nagle ktoś palcami otworzył jego powieki, momentalnie go oślepiając. Uderzył lekko nieproszone dłonie.
– O, sorry, przez przypadek – powiedział niewinnie Lucyfer.
– Przez przypadek zrobiłeś to specjalnie.
– No ale w sądzie mi tego nie udowodnisz.
– Czemu to zrobiłeś?!
– A czemu nadal mnie widzisz?
Nie zgasił światła. Faktycznie.
– To nie mogłeś mi normalnie powiedzieć?
– Odpowiadamy sobie pytaniem na pytanie, nie tak powinna się toczyć kulturalna konwersacja.
– Jesteś niemożliwy.
– I właśnie dlatego mnie kochasz.
– Błagam cię, idź spać.
– Najpierw zgaś światło. – Wstał. Ostatnią rzeczą, którą dostrzegł nim ciemność spowiła pomieszczenie, był szatański uśmiech Lucyfera. Nie tak wyobrażał sobie swoją śmierć. – Dziękuję, słońce.
– Mhm.
Leżąc koło Lucyfera, czując ciepło drugiej osoby, nie mógł się skoncentrować na zasypianiu. Słyszał jego oddech. Bał się przełknąć ślinę, by nie narobić hałasu w przeraźliwie cichym pokoju. O Boże, a jeśli w nocy zepchnie go z łóżka? Albo zacznie się do niego przytulać?
Stykali się ramionami z racji małej powierzchni użytkowej i dotyk ten wzbudzał w Samie coś, o istnieniu czego nie miał pojęcia. Uparcie wpatrywał się w sufit, byleby nie myśleć o rozpalonej skórze Lucyfera, byleby nie patrzeć na swojego chorego psychicznie chłopaka.
– Sammy, praktycznie słyszę, jak myślisz.
– Jesteś wystarczająco blisko. I przestań mnie tak nazywać, mam prawie trzydzieści lat.
Lucyfer obrócił się twarzą do niego.
– Ja za pół roku będę miał trzydzieści jeden i wcale się nie gniewam, gdy ktoś się do mnie zwraca per „Luci”.
– Przez „i” czy „y”?
– Nie obrażę twojego intelektu odpowiedzią.
Sam zaśmiał się cicho. Można wręcz powiedzieć, że zachichotał.
Zapadła błoga cisza i Sam skłonny był pomyśleć, że Lucyfer zasnął, gdy...
– Sammy – szepnął Lucyfer.
– Co? – odpowiedział równie cicho, uchylając jedną powiekę. Okazało się, że Lucyfer cały ten czas się w niego wpatrywał.
– Czy koniom w głowach gra jakaś melodia? Tak wiesz, jak tobie czasem jakiś kawałek nie daje spokoju i ciągle go śpiewasz.
– O mój Boże, Lucyfer, nie wiem. Idź spać.
– Dobrze już, dobrze. Dobranoc, kochanie.
– Dobranoc.
Szablon wykonała Shalis dla WioskaSzablonów przy pomocy AlexOloughlinFan, subtlepatterns.