15 stycznia 2017

3. James Bay śpiewał o miłości

Gdy Sam obudził się w Bożonarodzeniowy poranek, było mu tak ciepło i wygodnie, jak nigdy wcześniej. Błogi raj sprawiał, że nie miał ochoty otwierać oczu, przynajmniej jeszcze nie – chciał pławić się w luksusach swojego łóżka, miękkiej pościeli i... czyichś objęć?
Ostrożnie uchylił jedną powiekę i niewiele widzącym wzrokiem spojrzał na ramię przerzucone przez jego klatkę piersiową. Wyjątkowo męskie ramię. Momentalnie skostniał, zupełnie już przytomny. Wpatrując się w oświetlony pierwszymi promieniami słońca sufit, rozważał możliwe opcje ucieczki – mógł wyplątać się z rąk Lucyfera, gdy ten spowity był ciężkim snem, w małym stopniu ryzykując jego pobudką, lub czekać, aż Lucyfer się obudzi i zobaczy, do czego się posunął.
Przeklął siłę grawitacji i niezmiernie wygodną pozycję. Wizja wygramolenia się spod rozgrzanej kołdry i zetknięcia się z panującym poza strefą łóżka chłodem skutecznie odwiodła go od pierwszej opcji.
W końcu przestał walczyć z opadającymi powiekami. Jeszcze pięć minutek...

~*~

Gdy tym razem powrócił do stanu bolesnej świadomości, nie było przy nim Lucyfera. Ociężale obrócił głowę, by spojrzeć na osamotnioną, zmiętą poduszkę, odkrytą pościel i równie pomarszczone prześcieradło, na którym niedawno leżał jego niby–chłopak. Starał się nie myśleć o tym, jak bardzo był zawiedziony pobudką w pojedynkę i przecierając z oczu resztki snu postanowił zejść na dół.
Gdy jego zmysły powoli wybudzały się z jakże przyjemnego letargu, Sam zorientował się, iż pewna część jego ciała nie wstała razem z nim. Wciąż będąc zakopanym pod warstwą miękkiej kołdry, sięgnął po telefon leżący na szafce nocnej z zamiarem sprawdzenia godziny i o mało co nie zemdlał. Wielka dziesiątka praktycznie śmiała mu się w twarz. Zazwyczaj budził się wcześniej, zdecydowanie wcześniej, co skutkowało ustaloną godziną zajmowania się problemem porannego wzwodu. Nie potrafił skonstruować sensownej myśli.
O Boże.
Kiedy Lucyfer wyszedł z łóżka? Czy Lucyfer go widział?
W jednej chwili zrobiło mu się ciemno przed oczami.
– Spokojnie, Sam, bez stresu, na pewno miał inne rzeczy na głowie – mamrotał do siebie. – Heh. Przecież to facet. Przecież wie, jak to jest. Nie ma się czym martwić. Wdech i wydech.
Odłożył telefon na szafkę.
Nie chciało mu się przebierać, ale z drugiej strony wiedział, że Mary prędzej czy później zmusi go do jazdy po kupno choinki, dlatego zsunął nogi na zimną podłogę i z westchnięciem zdychającego kota podszedł do szafy. Widząc przez okno okazałą warstwę śniegu, wybrał na dziś grube, dresowe spodnie, stary podkoszulek, który dość dawno ukradł Deanowi i jedną z cieplejszych bluz z kapturem. Zastanowił się, co Lucyfer miał na sobie.
Stop. Koniec z myślami takiego sortu.
Schodził po schodach i wcale się nie zdziwił, gdy do jego uszu dobiegł śmiech Benny'ego, przerywany rechotem Lucyfera. Uśmiechnął się pod nosem. Ciekawe, czy gdyby faktycznie był z Lucyferem, właśnie tak wyglądałyby święta.
Stop.
– I słuchaj teraz – zaczął Lucyfer – dwa dni później czytam gazetę i co widzę? Wielki nagłówek „Nastolatek Z Doniczką Na Głowie Używa Piły Mechanicznej, By Obrabować Stację Benzynową, Ujawnia Pośladki Podczas Ucieczki” i zdjęcie z monitoringu. Po dziś dzień dziękuję Bogu za słabą jakość kamery.
– Stary, pieprzysz! To brzmi jak jakiś buzzfeedowy clickbait! – powiedział Benny przez śmiech. – Nie wierzę.
– Też chciałbym nie wierzyć. A najlepiej zapomnieć. W życiu nie czułem się bardziej zażenowany. I wyobraź sobie co musiał czuć mój ojciec, gdy pisał ten artykuł.
Śmiech Benny'ego wypełnił pomieszczenie. Sam wszedł do salonu, gdzie ów dwójka siedziała na kanapie z jabłkowy cydrem w dłoni. W tej samej chwili wszedł Dean, trzymając talerz z piernikami.
– Łaskawie poproś swojego chłopaka, by przestał podrywać mojego męża – mruknął do brata, po czym usiadł między Lucyferem a Bennym.
Zazdrośnik. Jakby nie zdawał sobie sprawy, że Benny świata poza nim nie widział...
– Moje słońce nareszcie wstało – powiedział Lucyfer, uśmiechając się szeroko na jego widok. Czy był to znaczący uśmiech? Wiedział? – Byłem skłonny pomyśleć, że zamierzasz przeleżeć cały dzień.
– Sam, gdzieś ty go znalazł? – spytał Benny, z rozbawieniem patrząc na Lucyfera. – Koleś jest niesamowity!
– Mam ci przypomnieć, że cztery lata temu powiedziałeś „Tak”? – syknął Dean.
– Nie rób scen, cher, i zachowuj się przyzwoicie.
Oburzenie Deana zniknęło tak szybko, jak się pojawiło, gdy tylko dłoń Benny'ego znalazła się w jego włosach, bawiąc się delikatnie krótkimi kosmykami. W porównaniu z tym, związek Sama i Lucyfera wypadał raczej kiepsko.
– Gdzie są rodzice? – spytał Sam, by przestać myśleć o kontakcie fizycznym z Morningstarem.
– Pojechali do sklepu, mamie zabrakło jakichś warzyw. Mówiła też coś o dodatkowej kaczce. Nie zgadniesz, kto w tym roku ma zająć się choinką. – Niewinny uśmiech brata nie zwiódł Sama ani na sekundę.
– Nie, żebym był zdziwiony czy coś. – Zapadła cisza. – Może pojedziesz ze mną? – Skierował pytanie do Lucyfera. – Pokażę ci okolicę. A pewnie i tak dajesz się tu wszystkim we znaki.
– Skądże, historie twojego chłopaka są znacznie ciekawe niż najnowszy odcinek „Doktora Sexy” – powiedział radośnie Benny.
– Wypluj te słowa.
Dramatyzm wypowiedzi Deana był imponujący.
– Z przyjemnością – powiedział Lucyfer i uraczył Sama pięknym uśmiechem. – No nic, bardzo was przepraszam, ale czeka mnie randka. – Wstał z kanapy i podszedł do swojego chłopaka. – Dokończymy, jak wrócę.
Następnie pocałował Sama w policzek i zniknął w głębi korytarza.
Sam zamrugał kilkakrotnie. Zrobiło mu się obrzydliwie ciepło, niczym nastolatkowi, który właśnie otrzymał buziaka od swojej pierwszej szkolnej miłości po miesiącach wysyłania sobie memów na Instagramie. Chyba na kilka sekund zapomniał, na czym polegał proces oddychania.
Szybko się jednak pozbierał i ruszył do kuchni, by nie sprawiać wrażenia zdziwionego tym nagłym pokazem czułości. Po drodze przejechał jeszcze palcami po piekącym policzku, odtwarzając w pamięci teksturę ust Lucyfera, chcąc zachować to wspomnienie na zawsze, by w chłodne wieczory mogło go ogrzewać bardziej niż jakakolwiek szkocka.

~*~

Zjadłszy śniadanie, wyruszył z Lucyferem po choinkę, lecz podróż minęła im w tak żenująco niezręcznej ciszy, że Sam pomyślał, że lepiej by było, gdyby Lucyfer został w domu. Zaparkował samochód przed bramą prowadzącą do dużej działki z setką choinek różnego gatunku i wielkości, z lekkim zawahaniem wyciągnął kluczyki ze stacyjki i popatrzył na Lucyfera.
– Sammy, widzę, że coś nie gra. – Lucyfer oderwał się od telefonu. – Co mnie ominęło? Chyba się nie obraziłeś za tego całuska? – zażartował.
– Czemu miałbym się obrazić? – odpowiedział pytaniem na pytanie.
– Nie wiem, zachowujesz się jakoś inaczej. – Uśmiech powoli schodził z jego przystojnej twarzy.
– Wydaje ci się. Chodźmy, bo wykupią najlepsze.
Lucyfer nie drążył tematu. Wysłał jeszcze jedną wiadomość, schował telefon i wyszedł z auta, ostrożnie zamykając drzwi.
Po dziesięciu minutach krążenia w labiryncie identycznych drzewek, Lucyfer wydał z siebie nieludzki dźwięk.
– Powiesz mi wreszcie, co cię ugryzło?! – prawie krzyknął, zwracając na siebie uwagę innych kupujących.
– O co ci chodzi?
– Proszę cię, atmosfera jest tak napięta, że nożem ją można kroić. Przesadziłem? Jeśli robię coś, co ci się nie podoba albo przekroczyłem jakąś twoją granicę to mi to po prostu powiedz, a nie udawaj, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, bo widocznie nie jest. – Założył ręce na piersi.
– Nic się nie stało – powiedział nieprzekonująco. – Naprawdę – dodał jeszcze mniej wiarygodnie.
– Nie przekonałeś mnie. Słuchaj, przepraszam. Więcej to się nie powtórzy. Oczywiście, powinienem zapytać, czy nie masz nic przeciwko, ale twój brat siedzi mi na ogonie i chciałem tylko…
– Lucyfer, naprawdę nic się nie stało, tylko boję się, że moja mała operacja „święta” – tu zrobił cudzysłów palcami – się sypnie i już więcej nie będę miał wstępu do domu, a ojciec pozbawi mnie praw do nazwiska.
Lucyfer przyglądał mu się uważnie.
– Na pewno?
Nie musiał wiedzieć, że pocałunek w policzek od kolesia, którego znał jeden dzień, był najbardziej intymnym doznaniem, jakie miał okazje przeżyć.
– Tak.
Blondyn odetchnął z ulgą i uśmiechnął się delikatnie. Sam nie lubił patrzeć na tę niemożliwie przystojną twarz wykrzywioną w grymasie niepewności. Ten uśmiech bardziej mu pasował.
– Stary, już się wystraszyłem. Nie rób mi tego więcej. – Odpalił papierosa. – A teraz znajdźmy idealną choinkę dla moich teściów.

~*~

Szukali bitą godzinę. Ta za mała, ta za wysoka, nie zmieściłaby się do salonu, ta zbyt brązowa, gałęzie tej były zbyt krzywe, ta zbyt uboga, a tamta po prostu nie. Gdy w końcu – w końcu! – znaleźli odpowiednie drzewko, poprosili sprzedawcę, by pomógł im je przewieźć. Było zdecydowanie za duże, jak na możliwości czarnego sedana Sama. Sprzedawca – Crowley – zgodził się wysłać jedną ze swoich ciężarówek, zważywszy na fakt, że Sam i Lucyfer okazali się nie być jedynymi nabywcami, którzy nie przemyśleli wyboru środku transportu. Oczywiście za dodatkową opłatą.
Koniec końców, los zastał naszych bohaterów w drodze powrotnej do posiadłości państwa Winchester.
Lucyfer zmieniał stacje w radiu, nie będąc pod wrażeniem różnorodności świątecznych hitów, aż trafił na jeden z nielicznych kanałów, który murem odgradzał się od Wham!, Shakin' Stevens i nawet Bobby'ego Helmsa. Piosenka „Hotline Bling” wydała swe ostatnie brzmienie ku wielkiemu niezadowoleniu Morningstara, jednak gdy usłyszał pierwszą nutę następnego utworu, prawie podskoczył i natychmiast pogłośnił.
A potem zaczął śpiewać.
Sam spodziewał się, że Lucyfer będzie nie najgorszy w kwestii śpiewu, ponieważ Baltazar zdążył napomknąć co nieco na temat jego zdolności. Spodziewał się, że śpiew jego będzie całkiem przyzwoity, przeciętny, nieogłuszający. Czego się nie spodziewał, to najpiękniejszego dźwięku na całym bożym świecie opuszczającego gardło Lucyfera. Głośna muzyka wcale nie przyćmiła jego okrzyków, wręcz sprawiała, że Sam poczuł się jak na koncercie, jakby stał pod samymi barierkami i doznawał czegoś na kształt katharsis. Lucyfer ułatwił mu wyobrażenie go sobie na scenie: trzymał w dłoni nieistniejący mikrofon, do którego śpiewał piękne słowa, na jego twarzy malowało się wiele emocji, od radości po głęboką melancholię, a podczas fragmentu „Wstrzymaj rzekę, pozwól mi spojrzeć w twoje oczy” faktycznie spojrzał w oczy Samowi, który akurat w tej chwili mu się przyglądał. Śpiewając „Wstrzymaj rzekę, bym mógł zatrzymać się na minutę i być u twego boku”, lekko szturchnął Sama łokciem, po czym zaczął wymachiwać energicznie rękoma. Przez ułamek sekundy Sam znalazł się w kompletnie innym miejscu, oczarowany magią lucyferowego głosu, tak wspaniałego i trafiającego do serca, rozbudzającego najgłębsze fantazje, że musiał siłą wyrywać się ze świata wyobraźni, by nie spowodować wypadku.
– James Bay rozjebał tym kawałkiem – powiedział Lucyfer po skończonym koncercie, ściszając radio. – Wybacz, ale to jest numer jeden na mojej liście przebojów i po prostu czuję jakiś wewnętrzny przymus, żeby to śpiewać. Mam nadzieję, że nie było za głośno.
Sam mruknął.
– Niedostatecznie głośno, nadal cię słyszałem – powiedział obojętnie i zaśmiał się na widok oburzonej miny Lucyfera.
– Jak śmiesz… – syknął. – Jesteś okrutnym, okrutnym człowiekiem.
– Ciężkie brzemię, ale ktoś musi.
Lucyfer pokręcił głową w niedowierzaniu, lecz sam się uśmiechnął, nie mogąc się dłużej powstrzymać.

~*~

Wrócili do domu po niecałych dwudziestu minutach, jednak Mary nie pozwoliła im nawet usiąść – od razu po ich przyjeździe zagoniła ich do pracy, jak zresztą wszystkich domowników.
John zajął się doprowadzaniem świątecznych dekoracji do perfekcji, bowiem nie mógł pozwolić na to, by nagroda w sąsiedzkim konkursie za najpiękniej ozdobiony dom trzeci rok z rzędu uciekła mu sprzed nosa. Zazwyczaj Winchesterowie wygrywali go bez problemu, ale gdy przed czterema laty sprowadziła się do Lawrence rodzina Novaków, tradycji stało się zadość. Piękne lampki, widoczne prawdopodobnie z okna samolotu, świeciły jasno i dumnie i śmiały się Johnowi w twarz. Nie mówiąc o realistycznym zaprzęgu Świętego Mikołaja, ba, o samym Mikołaju! Symetryczne bałwanki w czerwonych czapkach i zielonych szalikach uśmiechały się podstępnie za każdym razem, gdy papa Winchester mijał dom Jimmy'ego i Amelii, wytykając mu jego zeszłoroczną porażkę.
Samowi zostało przydzielone zadanie doprowadzenia świątecznych porządków do końca – to przestawić, tu zamieść, tam przetrzeć, tamto wynieść, a tamtym się nie przejmować. Dean gdzieś zniknął i młodszy z braci już chciał się kłócić, ale wtedy Mary zaprosiła Lucyfera do wspólnego gotowania z Bennym, co automatycznie posegregowało jego priorytety.
Związek.
Alibi.
Kłamstwa.
Wiarygodność.
Musiał przecież nadzorować ich potajemne konwersacje, nie chciał wpaść przez przypadek, opowiadając historię, która nie miała prawa bytu. Chwycił więc za miotłę i udając, że zamiata niewidzialny kurz z podłogi, przysłuchiwał się rozmowom toczącym się przy kuchennym blacie.
– Lucyfer, powiedz mi – zaczęła Mary – twoi rodzice nie mają ci za złe, że nie spędzasz z nimi świąt?
Lucyfer parsknął śmiechem.
– Przepraszam. Dawno nikt mnie o nich nie pytał. Erm, matki nie znam, a ojciec zniknął, gdy skończyłem osiemnaście lat, więc chyba moja nieobecność jest im na rękę.
Sam usłyszał, jak ktoś wciągnął powietrze ze świstem.
– O Boże, wybacz mi. Nie miałam pojęcia.
– Nic się nie stało – zapewnił Lucyfer. – To było trzynaście lat temu, do pewnego stanu rzeczy człowiek potrafi się przyzwyczaić.
– Mam nadzieję, że przynajmniej Sam dba tam o ciebie. Benny, przynieś puszki z samochodu.
Benny niemalże od razu wyszedł na korytarz, gdzie spotkał zaczerwienionego Sama i rzucił mu wymowne spojrzenie. Sam jedynie wywrócił oczami.
– Nie da się ukryć – powiedział Lucyfer ze swoistym rozczuleniem w głosie. – Naprawdę, pani syn…
– Mary. Wystarczy Mary.
– Twój syn nadał mojemu życiu sensu, którego od dawna szukałem. I nie mówię tego tylko po to, by się podlizać, chociaż jeśli przez to zyskam w twoich oczach to tym lepiej.
– Cieszę się, że się poznaliście. Sam, wydaje mi się, że ten kawałek podłogi nie potrzebuje już zamiatania.
Sam przeniósł się zatem do salonu ze skwaszoną miną, skąd również byłby w stanie podsłuchać co nieco. Niestety w salonie nie miał czego sprzątać, dlatego z duszą na ramieniu poszedł na górę, głuchy na dalszą rozmowę Mary i Lucyfera. Zamiast przejmować się tajemniczymi dyskusjami, odtwarzał w pamięci śpiew Lucyfera.

~*~

Godzinę później przyjechał Crowley z choinką. Sam podejrzliwie mierzył spojrzeniem śmiejących się Mary, Lucyfera i Benny'ego, ale postanowił tego nie komentować. W końcu, z czego mogli się tak śmiać? Przecież nie z niego. Nie z tych wszystkich żenujących i zawstydzających historii z jego dzieciństwa. Nie z odbierania go z komisariatu kompletnie pijanego, nie z przyłapaniu go na paleniu zielska w szkolnej łazience, nie z... Nawet nie chciał rozpamiętywać innych, o niebo gorszych sytuacji.
Dean, John i Benny zajęli się rozstawianiem choinki, podczas gdy Sam i Lucyfer w niewyjaśnionych okolicznościach znaleźli się w pokoju młodszego Winchestera.
– Czego ode mnie chce mój ukochany Sammy? – spytał Lucyfer, po tym, jak Sam dość energicznie zamknął za sobą drzwi.
– Nikt się nie zorientował?
– A byłbym tutaj, gdyby mnie odkryli? Nie świruj, wszystko jest w jak najlepszym porządku. Tylko zaraz mnie rozsadzi, jeśli nie zapalę. To już prawie dwie godziny, dłużej chyba nie wytrzymam.
– Możesz palić, kiedy chcesz – odparł ze zdziwieniem.
– Mary opowiadała o swoim ojcu, z szacunku do niej wolałbym się nie afiszować.
– Na raka chorują również niepalący.
Lucyfer pokręcił głową.
– Na razie ma o mnie dobre zdanie, nie zmieniajmy tego. Może kiedyś się dowie.
Sam zignorował znacznie szybsze bicie swojego serca.
– Zamierzasz się ukrywać? – spytał figlarnie. – Jak jakiś dzieciak? Powiesz, że tylko trzymałeś? Albo że przechodziłeś koło kogoś, kto palił?
– Nie będę się dzielił moimi metodami – powiedział, zadzierając głowę do góry, po czym uśmiechnął się lekko.
– Mistrz nigdy nie zdradza swoich sekretów, hm?
– Otóż to właśnie, mój drogi.

~*~

Choinka była przepiękna. Dumnie prezentowała się w salonie Winchesterów, z mnóstwem czerwonych i złotych bombek, grubych łańcuchów i światełek w podobnym odcieniu. Przystrajaniem zajęła się cała rodzina, z wyjątkiem Lucyfera, przyglądającego się całej ceremonii, stojącego na uboczu i popijającego cydr. W końcu Mary podeszła do niego z jedną bombką w dłoni, którą następnie mu zaoferowała.
Lucyfer został symbolicznie zaakceptowany i przyjęty do grona Winchesterów. Sam nie mógł powstrzymać uśmiechu na widok wzruszonej miny Lucyfera, serdecznie dziękującemu Mary. John jedynie skinął głową, na swój sposób okazując aprobatę.

~*~

Do kolacji wigilijnej Sam nie przywiązywał dużej wagi. Zależało mu jedynie na spokojnej i kulturalnej rozmowie przy stole, bez zbędnych pytań i zagłębiania się w szczegóły. Zwykły, świąteczny posiłek, nic więcej. Kilka komplementów skierowanych w stronę Mary i Benny'ego, kilka komentarzy na temat zmian, które zaszły w minionym roku, kilka banalnych wątków z życia codziennego.
Oczywiście coś musiało pójść niezgodnie z planem.
– Więc, to jest poważny związek? – spytał Dean w przerwie między indykiem a tłuczonymi ziemniaczkami.
Sam prawie zakrztusił się winem, szybko się jednak opamiętał pod naporem ciekawskich spojrzeń rodziców, brata i Benny'ego.
– Taką mam nadzieję, tak – powiedział słabo, siląc się na neutralność.
– Już się tak nie wstydź – odezwał się Lucyfer i upił łyk cydru. – Samowi z trudem przychodzi mówienie o uczuciach – zwrócił się do Deana – i często przyłapuję się na wymuszaniu z niego co po niektórych informacji, dlatego wolimy trzymać się od tej kwestii z daleka.
– Jesteście razem już, ile, trzy miesiące? – drążył Dean.
– Cieszę się, że ma mnie za osobę, którą po tak krótkim czasie można przedstawić rodzinie. – Lucyfer położył dłoń na dłoni Sama i ścisnął ją lekko, przy czym popatrzył mu w oczy. Sam nie wiedział, jak długo wytrzyma. – I to nam chyba na razie wystarczy.
– Dean, to nie czas na takie rozmowy – powiedziała Mary.
– A kiedy będzie?
– Kiedykolwiek, byle nie podczas Wigilii.
Atmosfera zrobiła się napięta. Po części Sam spodziewał się podobnego obrotu spraw, zdziwił się jedynie, że jego brat tak długo powstrzymywał swoje niewygodne pytania.
– Mary, w tym roku przeszłaś samą siebie. Indyk pierwsza klasa – wtrącił Benny, chcąc w jakiś sposób załagodzić sytuację przez zmianę tematu.
– Dziękuję, skarbie.
– Oferta moich rodziców wciąż jest aktualna. Ich drzwi we Francji zawsze będą dla was otwarte.
– Już o tym mówiliśmy... – mruknął John
– Papa niezmiernie by się ucieszył, mogąc was gościć w swoim domu. Marilyn również.
W końcu rozmowa zaczęła się toczyć wokół wyjazdu Mary i Johna do Europy, na co John kategorycznie nie wyrażał zgody, czego Mary kategorycznie nie przyjmowała do wiadomości. Lucyfer puścił dłoń Sama i Sam przyłapał się na tym, że nawet nie zauważył samego kontaktu fizycznego, a jego brak. Jakby zjawisko to było całkiem naturalne, jakby faktycznie w ten sposób spędzali każdą chwilę, jakby wcale nie udawali tego pokręconego związku, a istotnie w nim tkwili.
Reszta kolacji obyła się bez ekscesów.

~*~

Jak to zazwyczaj po Wigilii bywało, cała rodzina zebrała się w salonie, dzierżąc w jednej dłoni szklaneczkę eggnoga, a w drugiej – cynamonowe ciasto autorstwa Benny'ego. Napięcie przestało być tak bardzo wyczuwalne, jednak w powietrzu wisiała swoista niezręczność.
Drewno w kominku ulokowanym na przeciwko kanapy strzelało radośnie, jednocześnie ogrzewając i nadając pomieszczeniu rodzinnego klimatu. Fotel znajdujący się bliżej okna zajmował Dean z Bennym siedzącym na podłokietniku, dwójka ta zajęta była rozmową na temat wspólnego urlopu poświątecznego i wyjazdu do przyjaciół Deana z jego starego oddziału na zabawę sylwestrową. Fotel po drugiej stronie kanapy okupował John, bez pamięci zatracony w rozmyśleniach zapewne dotyczących redukcji etatów w jego pracy, natomiast Mary wylegiwała się na dużej kanapie. Sam i Lucyfer zostali w kuchni po zaproponowaniu sprzątnięcia ze stołu talerzy, sztućców, szklanek, misek i wielu, wielu innych.
– Muszę cię przeprosić – powiedział Sam, wyrzucając mandarynkowe skórki do kosza. – Za mojego brata – dodał, gdy zobaczył pytające spojrzenie Lucyfera.
– Troszczy się o ciebie, to normalne. W końcu od czego jest rodzina?
– Od straszenia potencjalnych partnerów? – spytał przez śmiech. – Zazwyczaj taki nie jest.
– Uwierz mi, Sammy, bywałem gorzej traktowany. Raz znalazłem się nawet na muszce.
– A wiesz, że spodziewałem się po moim ojcu takiej reakcji? Gdy Dean przedstawił mu Benny'ego, ojciec nie odzywał się do niego przez trzy miesiące.
Lucyfer zaśmiał się i podał Samowi talerz do mycia.
– Właściwie nie powinienem się śmiać. To przykre. Chyba nie ma problemu z orientacją twojego brata... i twoją?
– Nie, po prostu był w szoku. Sam byłem. Dean zawsze był kobieciarzem, wiesz o co chodzi. Przynajmniej takim go zapamiętałem. Potem się wyprowadziłem, on też, kontakt nam się urwał i jakoś nie miałem większego wglądu w jego życie.
– Rozumiem, aż za dobrze. Z moim bratem nie rozmawiałem całe wieki.
– Nie wiedziałem, że masz brata – powiedział Sam, wręczając Lucyferowi umyty talerz.
– Ta. Nazywa się Michał i, naprawdę, niewiele straciłeś. Straszny z niego kutas. – Lucyfer uśmiechnął się przekornie. – Ale rodziny się nie wybiera.
Usłyszeli perlisty śmiech Mary, który zagłuszył prowadzoną w salonie konwersację. Sam spojrzał w kierunku drzwi.
– Co racja, to racja.
– Nie chcę przerywać tej sielanki, ale dosłownie szlag mnie trafi, jeśli za chwilę nie zapalę.
– Idź, ja tu dokończę.
Lucyfer skinął głową i udał się na górę, odprowadzony tęsknym wzrokiem Sama. Musiał przyznać, że mógłby się do tego przyzwyczaić. Zmywanie naczyń z Lucyferem po wspólnej kolacji wydawało mu się być czymś, czego od dawna pragnął, ale jakby dopiero teraz zdał sobie z tego sprawę. Nie chciał poświęcać tym myślom zbyt dużej uwagi, ponieważ miał świadomość, że za niedługo ich drogi się rozejdą i już nigdy więcej się nie spotkają. Ta wizja wcale mu się nie podobała i sprawiała, że jego serce biło znacznie szybciej, znacznie dobitniej, a w żołądku pojawiał się nieprzyjemny supeł.
Zmywał w samotności, a gdy po wszystkim odkładał wilgotną ściereczkę na blat, Lucyfer zdążył wrócić. Sam usłyszał szelest i wywnioskował, że mężczyzna odwieszał swój płaszcz. Moment później Lucyfer wszedł do kuchni i uśmiechnął się łobuzersko.
– To co teraz? – spytał.
Sam nie potrafił się powstrzymać przed zauważeniem, że czerwony nos i policzki zabawnie odznaczały się na jego bladej skórze. Pocierał dłonie, by choć trochę się ogrzać.
– Chyba musimy do nich iść.
Lucyfer wziął Sama pod rękę i bez wstydu zaprowadził do salonu. Zatrzymali się w progu, ponieważ Benny zagwizdał z podziwem, patrząc na nich wymownie. Sam uniósł brew, po czym spojrzał w miejsce, w które wpatrywał się Benny, gdzieś nad jego głową.
Jemioła.
Spalił się ze wstydu. Nie przypominał sobie, by wcześniej ją tu widział. Najwyraźniej Mary musiała ją rozwiesić w tajemnicy. Westchnął cicho i popatrzył na Lucyfera.
– Tradycja, Sammy – powiedział złośliwie Dean.
W jednej sekundzie ogarnął go strach. Czy regulamin wspominał o takich sytuacjach? Nie chciał wpaść przed rodzicami i Deanem, zwłaszcza, że już tak daleko zaszli, ale tym bardziej nie chciał łamać regulaminu i zasad, którymi kierował się Lucyfer. Lucyfer ścisnął jego dłoń, jakby w ten sposób chciał mu coś przekazać.
Pocałował go przelotnie w policzek, próbując nie rozwodzić się w myślach nad ostrym zarostem pokrywającym jego twarz.
Dean zabuczał.
– Co to miało być? Jak dzieci w gimnazjum.
Sam wolał nie mówić na głos, co Dean robił w gimnazjum, bo jego wybryki w niczym nie przypominały niewinnych pocałunków. W policzek.
Sam znalazł się w kropce. Nie pomagało również to, że cała czwórka wpatrywała się w nich z widocznym zainteresowaniem, jakby oczekiwali potwierdzenia prawdziwości ich związku. Lucyfer widział zakłopotanie Sama, musiał je dostrzec, Sam nie miał żadnych wątpliwości, ponieważ Morningstar uśmiechnął się czule. Aczkolwiek według Sama był to uśmiech pełen litości.
– Dajesz, słońce, całuj – powiedział i wydął prześmiewczo usta.
Dziękował w duchu wszelkim bóstwom za wyrozumiałość Lucyfera i jego zdolności aktorskie. Przez chwilę on sam uwierzył, że facet tylko sobie żartował, a sprawa całowania nie była dla nich niczym nadzwyczajnym. Byłby zadowolony, gdyby tak było. Ale to temat na inny wieczór.
Przewrócił teatralnie oczami, a następnie pocałował Lucyfera w idealnie skrojone usta. A Lucyfer, ku jego wielkiemu zdziwieniu, oddał pocałunek. I nieco go przedłużył.
Czy to był język?
O Boże, to z pewnością był język.
Sam siłą oderwał się od Lucyfera, nie mogąc przez pewien czas uspokoić oddechu i szybkiej akcji serca. Czuł drżenie rąk, które nonszalancko włożył do kieszeni, po czym odwrócił się do Deana z szyderczym uśmiechem.
– Czy to zaspokoiło twoje fantazje? – sarknął Sam.
Dean z kolei zachował powagę, nie uśmiechał się, nie rzucał żadnych komentarzy, jedynie przyglądał się dwójce, jakby samym wzrokiem mógł ich przewiercić na wskroś. Starszy z braci skinął głową i przeniósł wzrok na zawartość swojego kubka, która nagle stała się dużo bardziej interesująca.

~*~

Sam i Lucyfer siedzieli z Winchesterami przez zaledwie pół godziny, ponieważ zmógł ich sen. Pożegnali się i ruszyli do sypialni Sama, powłóczywszy za sobą nogami, a gdy znaleźli się za solidną warstwą drewna, płyty gipsowej, tapety i sklejki, odetchnęli unisono i opadli na łóżko.
– Prędzej czy później musiało do tego dojść – mruknął Lucyfer, przecierając zmęczoną twarz.
– Wybacz, nie sądziłem, że mama rozwiesi jemiołę.
– No przecież nic się nie stało. Przynajmniej z mojej strony, nie wiem jak ty. Całowanie nieznajomych pewnie nie leży w twojej naturze – parsknął.
– Można tak powiedzieć. Ale wydaje mi się, że nie było źle.
Lucyfer zaśmiał się cicho i westchnął.
– Mary i Benny naprawdę dobrze gotują. Nie pamiętam kiedy ostatnio jadłem tak wyśmienitą kolację.
– Przekażę wyrazy uznania.
– Fajną masz tę rodzinę. Tylko twój brat trochę zbyt podejrzliwy jest.
– Z tym niestety nic nie mogę zrobić.
Dopiero teraz Sam zauważył, że stykali się ramionami. Leżeli blisko siebie, bliżej niż powinni, ale starał się tym nie przejmować, ponieważ podobało mu się to, podobała mu się bliskość Lucyfera, który również mu się podobał i podobało mu się też to, że mu się podobał. Nigdy nie przypuszczał, że poznany przed dwoma dniami mężczyzna sprawi na nim tak piorunujące wrażenie.
– Jesteś z kimś? – spytał Sam po chwili milczenia.
– Obecnie z tobą – zażartował. – Ale nie. Ciężko być w związku, gdy musisz udawać, że jesteś w innym związku. Próbowałem się zobowiązać, i to nie raz, ale chyba nie było mi to pisane. Chociaż do ciebie mógłbym się przyzwyczaić.
Szturchnął go lekko łokciem, a Sam pokręcił głową.
– A do podejrzliwego Deana, na każdym kroku sprawdzającego twoje zamiary, mógłbyś się przyzwyczaić?
– No chyba nie chodziłby za mną cały czas? Prawda? – upewnił się.
Teraz to Sam szturchnął Lucyfera w żebra i zachichotał.
– Mam nadzieję. Miałbym – poprawił się. – Miałbym nadzieję.
– To kto idzie pierwszy do łazienki?
– Zdecydowanie ty. Aż mi oczy łzawią.
– O ty wredny... – urwał i w jednej sekundzie znalazł się nad Samem. Jego dłonie znajdowały się po obu stronach głowy Sama, a kolana tuż przy jego udach. – Taki cwany jesteś? – spytał przyciszonym głosem, patrząc mu prosto w oczy. W pokoju było ciemno, jednak Sam dostrzegł malutki uśmieszek plątający się po ustach Morningstara. – To bardzo ci współczuję.
Mówiąc to, opadł na Sama, przygniatając go swoim ciałem. Sam wciągnął powietrze, ponieważ Lucyfer nie należał do najlżejszych osób stąpających po świecie, a następnie podjął się próby zrzucenia go z siebie, jednak Lucyfer dzielnie nie ustępował.
– Duś się – powiedział Lucyfer żartobliwie. – Jeszcze raz zasugerujesz, że mój zapach nie jest najpiękniejszym zapachem na świecie, nie będzie ci tak wesoło.
Sam mimo woli zaczął się śmiać. Wkrótce przestał się szamotać i pozwolił, by przyjemny ciężar przyjemnego Lucyfera zmiażdżył jego wszystkie kości. Po raz kolejny pokręcił głową i zamknął oczy.
Nie wiedział, kiedy zasnął.
Szablon wykonała Shalis dla WioskaSzablonów przy pomocy AlexOloughlinFan, subtlepatterns.